http//jooble.com.pl/

dzięki

niedziela, 30 sierpnia 2009

chochlik komputerowy

czego tu nie ma znajduje się na "sadejowka1" - tak jakoś wyszło czy weszło. I ostatni tekst o korespondencji z ambasadą " Wielkiego Brata" pisany przez bloger igoogle zawiera jakieś dziwne znaki. Nie chce mi się go przepisywać - jest czytelny.

sobota, 29 sierpnia 2009

Ronik

To adres e-mailowy ambasady Federacji Rosyjskiej. Przeze? zada?em pytanie, czy naprawd? nikt tam , tj. w Rosji , nie czyta? Suworowa? ?aden polityk, historyk, publicysta? "Postraszy?em", ?e u nas ?wiadomo?? tego kto, kiedy i dlaczego powoli dociera "do mas". A jak uda si? przeszczepi? t? wiedz? na grunt zachodni to historia "Wielkiej Ojczy?nianej" zacznie wygl?da? dziwnie, czyli normalnie. Tak jak by?o. A swoj? drog? ciekawe, ?e i "mierzawyj zapad" te? nabra? wody w usta. A wszak tam Suworow publikowa?. Aha, przecie? pomagali przez dziesi?ciolecia tak Stalinowi jak i Hitlerowi. My?leli ?e wezm? si? za ?by? W ko?cu wzi?li bo musieli, bo niby kt?r?dy mia? Stalin "wyzwala?" Europ?? Przez Apeniny czy Polsk? i Rumuni??. A Hitler mia? spokojnie czeka?? Gdyby nie honor i wierno?? Polak?w poszed?by sobie na Francj? licz?c na to, ?e przynajmniej do czasu Polacy powstrzymywa? b?d? ruskich. A tak - "zapal Willy "bie?omora" i pomy?l spokojnie - kto naprawd? wygra? w ko?cu t? ostatni? wojn??" - to JK Kelus. Wychodzi na to, ?e mimo wszystko wygrali Niemcy i Rosjanie. Przegrali Polacy i Anglicy -n?dza i mizeria lat powojennych. Przegra?a i Ameryka kt?r? wkr?tce sowieci uwik?ali w Koree, Wietnamy,Iraki, Irany, Afganistany i ...?

wtorek, 25 sierpnia 2009

Szynk i społeczne zepsucie *

"... A dlaczego oddawano karczmę Żydowi?
Naprzód dlatego, że Żyd dzięki rozmaitym ograniczeniom gotów był pracować w każdym fachu jak najgorliwiej, byle wyżyć. Potem dlatego, że dzięki swej gorliwości i bardzo skromnym wymaganiom zarabiał więcej niż katolik i - więcej płacił za arendę. Potem dlatego, że znowu dzięki różnym ograniczeniom Żyd był pokorny i usłużny. Potem, że dzięki solidarności ze swymi współwyznawcami i współograniczanymi na każde żądanie dostawał w miasteczku pieniędzy. Potem, że był faktorem, plotkarzem, pocztą, doradcą i Bóg nie wie czym, bo nie mógł być obywatelem!
Toteż wkrótce arendarz stał się adiutantem dworskiego sztabu, i on ograniczany, spętany rozmaitymi zakazami , zdobył wielki wpływ nad chłopską armią. Za wyzysk, pogardę i niechęć w górze płacił wyzyskiem i nienawiścią u dołu i do dziś dnia pozostał, czym był przed wiekami. Oszukującym z łaski ucisku, wyzyskiwaczem z łaski przywileju, wrogiem tych, którzy mieli wiecej praw niż on i obywatelem idealnej ojczyzny znad Jordanu, ponieważ nie pozwolono mu mieć rzeczywistej - nad Wisłą.
Stało się to, co zawsze się stawało i stawać będzie: ograniczenie jako prezerwatywa jednego niebezpieczeństwa zrodziło dziesięć nowych niebezpieczeństw daleko gorszych.
... dzisiejszemu zepsuciu ludu winna jest nie tylko terażniejszość, ale i przeszłość, nie tylko Żydzi, ale - my sami i - wadliwa organizacja społeczeństwa... Nie ograniczajcież nikogo, nie odmawiajcie nikomu żadnych praw, bo właśnie dzięki zakazom Żydzi stali się naprzód giętkim narzędziem w ręku dziedziców a póżniej samodzielną trucizną ludu..."

* Bolesław Prus - "Kurier Warszawski" 1881 r., nr 264.

Nie bardzo jest co komentować. Nie widać jedynie osławionego polskiego "antysemityzmu", który to usiłowano "przyszyć" i Prusowi. Zresztą zastanawiające jest, jak tak starszy, kulturalny pan jak Bolesław Prus miałby się oddawać tak haniebnemu zajęciu jak sianie "nienawiści rasowej"?

wtorek, 18 sierpnia 2009

W imieniu klas pracujących

"... Robotnik po najwększej części mieszka niewygodnie, nawet nędznie, choć płaci niemało...
przepłaca za odzież i artykuły spożywcze...
Robotnik, osobliwie żonaty i dzietny, rzadko kiedy posiada gotowy kapitalik. A ponieważ on, jak każdy człowiek, często potrzebuje pieniędzy na nieprzewidzane wydatki, więc - pożycza. Pożycza od lichwiarzy, którzy biorą od niego ... Czy człowiek ten, raz wlazłwszy w podobne długi może z nich wybrnąć? Czy przy jego najusilniejszej pracy nie zostanie nędzarzem? Czy w sercu jego, wśród walk z krzywdą i wyzyskiwaniem, nie zbudzi się ferment nienawiści?
... Wszakże to teraz właśnie czcigodne duchowieństwo, dziennikarze, fabrykanci, majstrowie i cała tak zwana inteligencja kraju odwołała się do współudziału robotników w sprawie utrzymania porządku.../prawie jednocześnie z zaburzeniami na Ukrainie chciano sprowokować także rozruchy antysemickie w Warszawie/..."Wszakże to dziś głośno przypominamy im, że każdy człowiek jest naszym bliżnim, że nikomu nie należy szkodzić, ale owszem, pomagać, że pomyślność wszystkich razem i każdego po szczególe opierać się musi na zgodnej i wspólnej pracy.
Jakiż to by był wstyd, jaki potworny objaw hipokryzji, jaka niesprawiedliwość, gdybyśmy o robotnikach myśleli tylko wówczas, gdy oni nam są potrzebni, a wówczas gdy im potrzebne są nasze usługi - zapominali o braterstwie!..." *

* Bolesław Prus "Kurier "Warszawski" 1881 r., nr 111


To świetny przykład osławionego polskiego antysemityzmu - zdziadowany przez lichwiarzy polski robotnik ma pomagać "bliżniemu swemu". A nawołuje Go do tego duchowieństwo.
A przecież wg gazety "G* Prawda" to właśnie ono miało inspirować "odwieczną niechęć" do "narodu wybranego". Zatem brawo czytelnicy owej "wyroczni" - pijcie z tego "żródła" dalej!
A ja coraz częściej zastanawiam się, kto ową nację wybrał a zwłaszcza do czego???

15 sierpnia -cud?

"... Dnia 16-go rozpocząłem atak, o ile w ogóle atakiem nazwać to można. Lekki i bardzo łatwy bój prowadziła przy wyjściu tylko 21-a dywizja, która nie wiadomo poco parę dni temu uszkodziwszy most, cofnęła się z Kocka, a teraz musiała w bród forsować Wieprz, by Kock znowu odbierać. Inne dywizje szły prawie bez kontaktu z nieprzyjacielem, gdyż nieznacznych potyczek w tem czy innem miejscu z jakiemiś małemi grupkami, które natychmiast po zetknięciu się z niemi rozpraszały się i uciekały, kontaktem nazwać bym się nie ośmielił...
Przecież była to jakaś apokaliptyczna bestja , przed którą cofały się przez miesiąc liczne dywizje. Wydawało mi się, że śnię. Jako wynik, do którego doszedłem, był pogląd, że czeka mnie gdzieś zasadzka...
Dzień 17 sierpnia nie przyniósł mi żadnego wyjaśnienia tych zagadek...
... wydawało mi się, że jestem gdzieś we śnie, w świecie zaczarowanej bajki. Nie rozumiałem właściwie gdzie jest sen, a gdzie prawda. Czy śniłem wtedy, gdy jakaś zmora dusiła mnie jeszcze tak niedawno swą nieprzepartą siłą ustawicznego ruchu, zbliżającego potworne łapy do śmiertelnego ścisku gardła, czy śnię teraz, gdy pięć dywizyj swobodnie i bez oporu przebiega śmiało te same przestrzenie , które jeszcze tak niedawno w śmiertelnej trwodze odwrotu oddawały nieprzyjacielowi..."*

* Józef Piłsudski "Rok 1920" Warszawa 1927 r., s. 171-173 /pisownia oryginalna/


Po prostu sowieci wiali na samą wieść o zbliżaniu się Polaków.

niedziela, 16 sierpnia 2009

Kantata jaskiniowa

zakończenie "przeskoczyło" na blog "sadejowka"

środa, 12 sierpnia 2009

Kantata jaskiniowa c. d.

Wcześniej zaś był niejednokrotnie obiektem zainteresowania dziennikarzy prasowych, radiowych i telewizyjnych, którzy wśród jego gawęd zapewne niejednokrotnie słyszeli zaklęty w grocie ryk Niedżwiedzia. A chyba najpiękniej zaśpiewał o nim Roman Kołakowski w swojej "Balladzie o Drodze" - To był zwyczajny, prosty człowiek, pracował i miał święty spokój...
Tak jednak wyrażali się o nim tylko ci pierwsi, z którymi dzielił trud i autentyczne zagrożenia podczas pionierskich dokonań. Z chwilą udostępnienia jaskini ruchowi turystycznemu, czas Ojców Założycieli jak gdyby bezpowrotnie minął.
Biurokracja zaczęła wsączać się do jaskini, atmosfera wokół obiektu też zaczęła nią przesiąkać. Jaskinią poczęli nagle rządzić "mądrzy" i namnożyło się "odkrywców" i "naukowców".
Pierwszy Strażnik nigdy sobie nie budował olśniewającego cokołu, a jednak zaczął się proces powolnego usuwania go w cień. Pozostawiono mu w dozorze część Jaskini, nieudostępnioną do zwiedzania. Tam też schodził z coraz większym trudem, gdyż upływ lat nie oszczędził zdrowia tego spracowanego człowieka. O czym wtedy myślał, w tych swoich ciemnościach? Skargi wszak nikt od niego nie usłyszał... Być może pociechą mu były wciąż niezatarte związki z grotołazami, także tymi z Czech i Moraw, którym do ostatka był busolą i przyjacielem. Oni nie byli "mądrzy", oni go nadal potrzebowali, bo wiedzieli z kim mają do czynienia.
Od siedmiu lat radzą sobie w jaskiniowych mrokach już bez jego życzliwej obecności. Wskutek tragicznego wypadku Jakub Sondej zmarł.
Środowisko uczciło jego pamięć m. in. wmurowaniem w Jaskini tablicy, dokumentującej jego zasługi i niepospolitą pasję.

Życie jednak dopisuje niekiedy do takich pokrętnych losów ciągi dalsze, nierzadko odzierając je z etosu.

Córka Sondejów, urodzona i wychowana w tych górach, powróciła po latach w rodzinne strony. Przywiozła ze sobą dyplom ukończenia Technikum Geologicznego i Akademii Rolniczej. Pracę rozpoczyna w instytucjach związanych z rolnictwem i trwa to tak przez kilkanaście lat.
Atoli w trzy lata po śmierci ojca, miejscowa Rada Gminy ogłasza konkurs na stanowisko dyrektora Jaskini, która w międzyczasie zdążyła już stać się znaczącą jednostką. Córka Jakuba, pokonując 6 kontrkandydatur, wygrywa konkurs i zostaje szefem Jaskini.
Wydawało się wówczas, że pewna pokoleniowa klamra się domknęła, że pewna tradycja się wypełniła, że spełniło się rodzinne przesłanie.
Polskie piekło preparuje się jednak już na powierzchni, a cóż dopiero, gdy w pobliżu Jaskinia, skąd poniekąd bliżej do czarcich włości...

I N T E R L U D I U M

I zaczęło się... Początkowo nie szło nawet żle. Nowa Pani obiektu podeszła do sprawy po gospodarsku. Z dochodów z działalności starała się przede wszystkim wyposażać obiekt w urządzenia służące turystom.
Na tym etapie gminni władcy jeszcze nie utrącali samodzielności, nie sugerowali kierunków rozwoju, nie wtrącali się, słowem - nie przeszkadzali. W pewnym jednak momencie poziom świadczonych usług, związany z wyrażną poprawą bazy, uzasadniał podniesienie cen biletów. Nie wpłynęło to na ilość turystów - 60 tys. rocznie, gdyż normalna zasada wolnego rynku, opartego o podaż i popyt, wskazała prawidłowe wyczucie popytu. Gdy pojawił się sensowny "manewr gospodarczy" do odcinania kuponów od sukcesu momentalnie ustawił się kolejka. Bowiem pokazały się p i e n i ą d z e !
Jaskinia jest zakładem budżetowym gminy. Pierwsze zawirowanie polegało na wynajęciu pawilonu wejściowego przez gminę - gminie!
Pobierany w ten sposób "czynsz dzierżawny" miał skutecznie omijać rafy Urzędu Skarbowego. Uzyskana w ten sposób kilkusetmilionowa kwota znikała w czeluściach "gospodarności" gminy, więc nie mogła służyć potrzebom Jaskini. A są ciągle niemałe. Wcześniej nieco rozleciał się legendarny OSiR, wysiewając ze swych przegęszczonych biur kilkanaście osowiałych, etatystycznych nasion, niezdolnych puścić kiełka na nieudeptanym przez układy gruncie.
Zadbano więc o stosowną glebę. Funkcjonuje coś takiego jak BORT.
Sztuczny, dodatkowo misternie sztukowany twór. W nim to właśnie poutykała się sfora działaczy na jałowych stanowiskach i funkcjach - na zasadzie "ratuj się kto może", wśród widma bezrobocia dla nierobów.
Przewodników zaś narobiło się coś około setki. W normalnej grze rynkowej Jaskinia zweryfikowałaby z nich co najwyżej kilkudziesięciu najlepszych, zapłaciła za usługę wynegocjowaną cenę, odprowadziła należyty podatek - i po sprawie. Zwiedzający byłby obsłużony optymalnie, przewodnik opłacony godziwie, układ zaś pozostałby czysty. Ale nie! Wszystko zostało tak zgrabnie zainscenizowane przez tę biurokratyczną narośl, że z 500 tys. zł za usługę przewodnik otrzymuje nieco ponad połowę. Reszta? Fundusz przewodnicki, czyli przymusowy haracz za przymusową przynależność do przymusowego PTTK. Zaiste Stowarzyszenie Wyższej Użyteczności, tylko że każdy z członów tej szumnej nazwy nijak się ma do rzeczywistości. Było więc sobie czym pogospodarować! Po uważaniu...
Były więc przypadki, że w posiadanie koperty wchodziły osoby cierpiące na klaustrofobię. Bo jakimż innym schorzeniem wytłumaczyć niechęć do choćby jednokrotnego wejścia do jaskini?
Panowie naukowcy, by nie rzec jaskiniowcy, też nie od macochy. Młoda, prężna gwardia. Pleni się ten "kwiat nauki" po jaskini i wokół, aż miło!
Gdy z czułej trwogi o Jaskinię zamykają ją okresowo, rzucają się do ekspertyzy zagrożeń. Kosztują te ekspertyzy tyle, że kto wie, czy nie stanowią największego zagrożenia, zważywszy na ich rangę i powagę. Konkluzją niejednej takiej ekspertyzy pozostaje przysłowiowe: "Zaopatrzyć sraczyk w haczyk"!
Próby okiełznania tej radosnej grabieży, w majestacie nauki, spotykają się ze zjawiskiem konwulsyjnego zwarcia szeregów. Sondejowa córa jest za słaba, by dać temu odpór...
Z kolei Zarząd Miejski narzuca jej "urobek" z jaskini, paraliżując w ten sposób inwestycje. Ot, dopadli dojnej krowy i doją, nie bacząc na gospodarczą tkankę dobrze rokującego przedsiębiorstwa.
Takie horyzonty myślowe. A na to Maria jest już całkowicie bezsilna...
Próbuje wojować, lansować swoje plany, przekonywać na przypominających sabaty sesjach Rady. Mur.
Nikt już nawet nie dostrzega takiego drobiazgu jak los jaskini. Jaskinia zaczyna przypominać radziwiłłowski postaw sukna, darty na wszystkie strony.
Jaskinia samorządem stoi!
Za cały komentarz niech tu zatem wystarczy prosta statystyka:
3/5 składu osobowego samorządu wywodzi się z socjaldemokracji, 4/5 zarządu zaś prościutko z przewodniej PZPR. Cóż, przewodnicy!
To komentarz.
Zaś przewidywalna konkluzja? - Córka gloryfikowanego ongiś Jakuba Sondeja pozostaje aktualnie bez pracy.

cdn.

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

Kantata jaskiniowa

Tekst jest "stary", ale niech tu sobie "wisi"

Ekspozycja
Grzbiety wzgórz są łagodne, porośnięte ciemnym świerkiem, z rzadka tylko przetkanym tu jaworem, dębem czy bukiem. Stare góry. Starte przetaczającym się przez nie czasem, trochę też i zdeptane przez wałęsające się tu przez miliony lat niedżwiedzie, cieldkiem przerastające współczesne krowy. Ostatni z tych potwornych drapieżców odszedł w niedżwiedzi niebyt przed około 10 tysiącami lat. On to użyczył grożnego imienia swej kolibie - słynnej Jaskini Niedżwiedziej w masywie sudeckiego Śnieżnika.
Dziś zmierzamy w jej kierunku bez specjalnych utrudnień. Utwardzona droga prowadzi wzdluż krystalicznego strumienia, ciemnym, często wilgotnym i zamglonym tunelem starej smreczyny, by w pewnym momencie wywieść nas nagle na zalaną słońcem, międzyskalną polanę. W jedną z okalających ją zboczy wgryza się, ostro kontrastująca z otoczeniem, świetlista stalowo-szklana konstrukcja. Jakby porzucony w tej głuszy odprysk pulsującego kosmosu... To Jaskinia. Przeszklony pawilon wejściowy.
Wewnątrz czysto, kameralnie, porządnie. Wokół tylko szkło, metal, marmur, gabloty, eksponaty, salka projekcyjna, kawiarenka.
W ściśle określonych grupach czekamy na swoją kolej, by następnie, pod opieką przewodnika,, wejść do komory śluzy powietrznej. Odgradza ona świat zewnętrzny od jądra jaskini, mając za zadanie wyrównywanie temperatury i wilgotności. Po chwili wchodzimy wreszcie w mroczny świat niesamowitych wizji.
Tak wygląda to dziś. A kiedyś?
Kiedyś, 47 lat temu, powojenny osadnik Jakub Sondej przybył na te tereny i osiadł wraz z towarzyszącą mu żoną w Kletnie. To najbliższa dziś jaskini wioska, zagubiona wśród górskiego pejzażu. Czas wielkich powojennych migracji.
On urabiał sobie ręce na małorolnej rzeszowszczyżnie, a jeszcze niedawno u bauera. Ją los zapędził spod Kijowa do obozu pracy gdzieś w Niemczech, skąd właśnie wrócili. Teraz razem trwają na swojej nowej ziemi. W oddaleniu od stron rodzinnych, wśród codziennego mozołu wrastają w tę świeżo posiadłą dziedzinę. Własny grunt. Jego umiłowanie przydawało im sił w tamtym kalekim czasie kolektywizacji, obowiązkowych dostaw i pomniejszych gospodarczych absurdów, nie liczących się z ludzkim trudem w tych wyjątkowo surowych warunkach. Bo ziemia uboga, klimat ostry i kapryśny, a i ukształtowanie terenu nie sprzyjało pozyskiwaniu godnego plonu. Aby utrzymać gospodarstwo, podejmował się Jakub najrozmaitszych zajęć dodatkowych. Ciężka zrywka drzew w górskim lesie, praca w pobliskiej kopalni złowieszczego uranu, sezonowe zatrudnienie w kotłowni w odległym o 6 km miasteczku. Wszystko po to, by mimo znoju wytrwać na swoim gruncie, nie dać się wyrugować żadnym przeciwnościom. Trwał ten niemy codzienny bój przez dziesięciolecia.
I gdy już wydawało się, że upływający czas przynieść im może już tylko godny zmierzch pracowitego żywota - nastał rok 1966. Kolejny, rutynowy odstrzał w działającym opodal kamieniołomie, odsłania intrygujące wejście w głąb ziemi. Jakubowi Sondejowi zaś odsłania nowe, nieprzeczuwane przezeń jeszcze horyzonty. Odkrycie wkrótce okazuje się być rewelacją naukową.
Na obiekt przybywają powiadomieni specjaliści. Jakub odtąd jest wciąż z nimi. Czy też może oni z nim, gdyż bazą pionierskiego etapu eksploracji staje się sondejowa zagroda, do której bez namysłu przygarnia zacnych gości. Tu gromadzą sprzęt, odpoczywają, pod jego dachem spędzają noce, by rankami nasłuchiwać swojskiego pobrzękiwania statków i patelni, zwiastującego gospodarskie "czym chata bogata".
Lecz nie tylko smak porannych jajecznic każe po latach wybitnym naukowcom stwierdzić w swoich opracowaniach, że "zasługi Jakuba Sondeja, jego wkład w eksplorację i ochronę jaskini, wciąż jeszcze nie są w pełni docenione".
/tu w "Głosie doliny Białej Lądeckiej" nr 4/1994, s. 12 zamieszczono zdjęcie "dziadka" Sondeja w Jaskini/.
Sondej przeobraża się bowiem w najwierniejszego strażnika i opiekuna tego świeżo objawionego cudu Natury.
Ta ziemia, którą tak zawsze miłował, choć tyle mu potu utoczyła, teraz odkryła przed nim swoje utajone wewnątrz, niepospolite oblicze. I ten człowiek, wyczulony na zew przyrody, z miejsca przeistoczył się z naziemnego - w podziemnego włodarza.
Ludzie z branży, geolodzy i speleolodzy, dostrzegają ten jego, niemal kultowy, stosunek do podziemnego utworu, zaś jego oddanie sprawie i skromność sprawiają, iż w krótkim czasie staje się w ich odczuciu kimś na kształt dobrego ducha jaskini. Bo nie jest przecież zwykłym stróżem dziury w ziemi!
Wrodzona inteligencja i wrażliwość, tak póżniej często podkreślana przez utytułowanych towarzyszy wypraw, pozwala mu w krótkim czasie zorientować się w skali odkrycia i w potrzebie kształcenia się w nowym, tak przedziwnym dla rolnika fachu.
Nie przegapił cudu, jakim było pojawienie się opodal jego chaty jaskini, uznanej dziś za najpiękniejszy taki obiekt w Polsce, konkurujący z powodzeniem z podobnymi w Europie.
Wsłuchiwał się więc pilnie w dysputy profesjonalistów, jeżdził z nimi na badania podobnych utworów, z czasem kolekcjonuje też fachową literaturę.
Poświęcił Jaskini 20 lat życia, 20 lat skupionego czuwania nad nią. W tym czasie był odkrywcą jej nowych korytarzy, był jej strażnikiem, opiekunem, a po udostępnieniu do zwiedzania - również przewodnikiem po jej fascynujących wnętrzach. Z czasem stał się żywą historią Kletna i Jaskini.
Ujmujący sposób bycia, bezinteresowne oddanie i naturalny odruch trwania na posterunku, podobny może tylko przewodnikom tatrzańskim, owiały go zasłużoną legendą.
Zaiste, niemałe musiały to być zasługi, skoro najbardziej przecież zorientowani w sprawie profesjonalni eksploatorzy obiektu, zgodnie poświęcili mu w swoich opracowaniach sporo ciepłych słów, a i wydana sążnista monografia została zadedykowana jego pamięci.

/cdn. autor "Grota" a właść. Andrzej "Bay", co po 15 latach można chyba ujawnić? Zawsze o autorstwo podejrzewano mnie, choć nie kryję, iż tekst powstał m. in. po rozmowach ze mną i córką "dziadka" Sondeja - prywatnie moją żoną, a służbowo mieniącą się być Szefową/.

"menczeństwo" Alka

Uradziła jakaś rada - kombatanta zrobi z dziada. Komuna zawsze i wszystkich kontrolowała. Józef Światło miał "kwity" i na Bieruta. A czy Kwacha kazał obserwować Jaruzel, "ludż honoru" Kiszczak czy sowieci? A kakaja zdies' raznica? Ciekawe są jedynie kulisy takiej zagrywki. O co tutaj chodzi?
Przewodniczący jakiejś antypolskiej jaczejki "magister" kombatantem? Da się jeszcze wymyślić większą bzdurę? To dlatego biedaczysko tak chla parę dekad? Ciągle prześladowany? Że przez oszołomów z ciemnogrodu to jasne, choć i tak "oni mogą panu /magistrowi/ skoczyć". Ale ukochana komuna? Miała kiedyś wierniejszego ssyna?