w "polskim obozie zagłady" ktoś się nie bał i z...ł napis-szyld/?/ na bramie. Ciekawostka przyrodnicza - napis wykonano w jakimś innym, na pewno nie polskim, dziwnym języku. Nazistowskim, faszystowskim? Znający się na rzeczy twierdzą, że to po prostu niemiecki! Nie może to być. To jednak Niemcy, a nie Polacy, naziści, faszyści, hitlerowcy, totaliści, cykliści, kosmici?
Właściwie to się ucieszyłem. Ha - gdy informacja pójdzie w świat, to przytoczą treść napisu i skłonią zachodnich tępaków do myślenia."Ale gdzie ta, ale gdzie ta" - włoskie /faszystowskie?/ radio dalej bredzi o polskich obozach. Wiemy Drodzy Włoscy Towarzysze, żeśta byli wiernymi sojusznikami nazistów ?Niemców/?/ dopóki nie wzięliście solidnie w d.. Ale jakaś elementarna przyzwoitość po 70 latach winna już obowiązywać.
Summa summarum "afera" z powyższych względów, wbrew pozorom, powinna "dobrze przysłużyć się Polsce".
wtorek, 22 grudnia 2009
sobota, 28 listopada 2009
po staremu
komentarze do ostatnich "rewelacji" w "Gazecie Prowincjonalnej" Ziemi Kłodzkiej a nieco wcześniejsze na - www.mojabrama.pl
czwartek, 29 października 2009
Stracone złudzenia
Nasz Redaktor /"Brama"/ doszedł do, słusznego skądinąd, wniosku, że "jest niedobrze". "Dyć ja to wim", problem polega jednak na tym, że "niedobrze" jest od prawie zawsze, a przynajmniej od czasów śp.Księdza Piotra Skargi, tj. od 400 lat, kiedy ostrzegał, czym ta "demokracja szlachecka" może się skończyć. Bo tak na mój gust degrengolada zaczęła się od pierwszych przywilejów szlacheckich - coraz słabsza władza królewska - coraz silniejsza "demokracja" aż do totalnej anarchii.
Wydawało się, że "mniej niedobrze" jest jesienią 1920 r., kiedy to nasi dziadowie i pradziadowie pogonili bolszewików daleko na wschód, "do domu, po prostu do domu" /Rosiewicz/. Potem było już "jak zwykle".
Bardzo krótko wydawało się, że "może być dobrze" w 1989 r. Aferałowie jednak szybko
internetowej - "... Ci, którzy powinni bronić Polski siedzą cicho w koszarach, czekają na rozkaz. Jaki rozkaz, czyj rozkaz? Komu służą? Załóżmy taką sytuację: najwyższe władze państwowe w Polsce zostały opanowane przez zdrajców, którzy działają na szkodę Państwa, rozprzedają za łapówki majątek wypracowany przez Polaków, zaciągają długi, pobierają od tego "prowizję", to kto ma wydać rozkaz?! Komu?!"
Diagnoza tyleż trafna co mało twórcza. Kiedyś, przez moment, wydawało się, że Coś szykuje gen. Wilecki. Teraz, gdyby nawet Ktoś coś, to na "zagrożenie demokracji" nie pozwolą "strategiczni partnerzy" i "zaprowadzą porządek". Onegdaj gen. Jaruzelski "przywracał porządek", jakby kiedykolwiek jakikolwiek był. Chyba że wg jego "standardów".
Gdzieś tak z 5 lat temu pisałem, co trzeba byłoby zrobić - wtedy może jeszcze można było?
Teraz rozważania mogą odbywać się w sferze wyłącznie teoretycznej czy wręcz science fiction.
Ażeby odzyskać suwerenność, chociaż gospodarczą, trzeba byłoby przeprowadzić nacjonalizację "nagrabliennowo" a potem powszechną prywatyzację. Ale kto miałby to zrobić? "Trybunały"? Konstytucyjny czy Stanu? Przecież to Towarzystwo trzeba byłoby rozgonić na 4-y wiatry. Poodbierać "zdobyte" stopnie i tytuły jak, tak tak, w Albanii i odesłać do szkół średnich po naukę. Albo i podstawowych!
Wydawało się, że "mniej niedobrze" jest jesienią 1920 r., kiedy to nasi dziadowie i pradziadowie pogonili bolszewików daleko na wschód, "do domu, po prostu do domu" /Rosiewicz/. Potem było już "jak zwykle".
Bardzo krótko wydawało się, że "może być dobrze" w 1989 r. Aferałowie jednak szybko
internetowej - "... Ci, którzy powinni bronić Polski siedzą cicho w koszarach, czekają na rozkaz. Jaki rozkaz, czyj rozkaz? Komu służą? Załóżmy taką sytuację: najwyższe władze państwowe w Polsce zostały opanowane przez zdrajców, którzy działają na szkodę Państwa, rozprzedają za łapówki majątek wypracowany przez Polaków, zaciągają długi, pobierają od tego "prowizję", to kto ma wydać rozkaz?! Komu?!"
Diagnoza tyleż trafna co mało twórcza. Kiedyś, przez moment, wydawało się, że Coś szykuje gen. Wilecki. Teraz, gdyby nawet Ktoś coś, to na "zagrożenie demokracji" nie pozwolą "strategiczni partnerzy" i "zaprowadzą porządek". Onegdaj gen. Jaruzelski "przywracał porządek", jakby kiedykolwiek jakikolwiek był. Chyba że wg jego "standardów".
Gdzieś tak z 5 lat temu pisałem, co trzeba byłoby zrobić - wtedy może jeszcze można było?
Teraz rozważania mogą odbywać się w sferze wyłącznie teoretycznej czy wręcz science fiction.
Ażeby odzyskać suwerenność, chociaż gospodarczą, trzeba byłoby przeprowadzić nacjonalizację "nagrabliennowo" a potem powszechną prywatyzację. Ale kto miałby to zrobić? "Trybunały"? Konstytucyjny czy Stanu? Przecież to Towarzystwo trzeba byłoby rozgonić na 4-y wiatry. Poodbierać "zdobyte" stopnie i tytuły jak, tak tak, w Albanii i odesłać do szkół średnich po naukę. Albo i podstawowych!
wtorek, 6 października 2009
chromole
o czym tu dumać? "panowie" Chlebowski, Schetyna, ten potargany głupek od spotu i ich pryncypał w ogóle mnie nie zaskoczyli. Toast Sikorowskiego - przeproście i cześć! Wyjdźcie i niech pamięć po was przepadnie. I znowu pisiory, LSD, PSL. A kiedy wreszcie ktoś normalny?
wtorek, 29 września 2009
poniedziałek, 28 września 2009
Cywilizacja życia ?
Abstrahując od "afery" z Alicją z krainy czarów, w tym przypadku ze złej bajki, spróbujmy podywagować na innym przykładzie. A tak na marginesie - w latach 50-tych na zebraniu poproszono prelegenta aby wyjaśnił owo "abstra", bo resztę świetnie pojmują.
Gdzieś w internecie trafiłem na informację, iż zajmujący stanowisko prezydenta USA, urodzony na, w ... /?/, wszczął był ponoć program redukcji kombatantów-kalek. Ma on polegać na nakłanianiu Ich do "walnięcia sobie samobója". A lekarze i pielęgniarki mieliby być premiowani za nakłanianie ich do aktywnego udziału "w tym zbożnym dziele". Ci weterani to żołnierze, często bohaterowie, z czasów kiedy Ameryka dumnie, i właściwie w osamotnieniu, przeciwstawiała się ekspansji bestialskiego komunizmu po całym świecie. Teraz uzurpuje sobie prawo do bycia "żandarmem świata" i "zaprowadzania demokracji" w krajach, które sobie tego absolutnie nie życzą. Ba kraje, obywatele tych krajów!, może z wyjątkiem jakiegoś marginesu progresistów. Takoż szantażuje całe regiony świata, mające święte prawo do obrony przed jej, i nie tylko jej, spóżnionym imperializmem.
A ja tak sobie sentymentalnie wracam do lat 60-tych i słucham np. ballady Bobby'ego Darina "If I Were a carpenter". A to pięknie koresponduje z "Alicją", już chyba nie tysiąc a wiele tysięcy, z naszych kieszeni, z jednej strony, a Ameryką z tamtych lat. Z jej podejściem do życia i moralności. Która to wojnę w Wietnamie przegrała u siebie, gdy tylko nastąpiło osłabienie Ducha.
Gdzieś w internecie trafiłem na informację, iż zajmujący stanowisko prezydenta USA, urodzony na, w ... /?/, wszczął był ponoć program redukcji kombatantów-kalek. Ma on polegać na nakłanianiu Ich do "walnięcia sobie samobója". A lekarze i pielęgniarki mieliby być premiowani za nakłanianie ich do aktywnego udziału "w tym zbożnym dziele". Ci weterani to żołnierze, często bohaterowie, z czasów kiedy Ameryka dumnie, i właściwie w osamotnieniu, przeciwstawiała się ekspansji bestialskiego komunizmu po całym świecie. Teraz uzurpuje sobie prawo do bycia "żandarmem świata" i "zaprowadzania demokracji" w krajach, które sobie tego absolutnie nie życzą. Ba kraje, obywatele tych krajów!, może z wyjątkiem jakiegoś marginesu progresistów. Takoż szantażuje całe regiony świata, mające święte prawo do obrony przed jej, i nie tylko jej, spóżnionym imperializmem.
A ja tak sobie sentymentalnie wracam do lat 60-tych i słucham np. ballady Bobby'ego Darina "If I Were a carpenter". A to pięknie koresponduje z "Alicją", już chyba nie tysiąc a wiele tysięcy, z naszych kieszeni, z jednej strony, a Ameryką z tamtych lat. Z jej podejściem do życia i moralności. Która to wojnę w Wietnamie przegrała u siebie, gdy tylko nastąpiło osłabienie Ducha.
sobota, 12 września 2009
"Tradition!!!" - Tewe mleczarz
Tak wołał w"Skrzypku na dachu". Teraz, przy tych wszystkich zadymach wokół stosunku najkrzykliwszych członków "Narodu Wybranego" do Polski i Polaków skojarzenie mam zbieżne. Oto "Gaduła Wyrodna " czy też G.* Prawda" stwierdziła, że wystawa w obronie życia to... PORNOGRAFIA. Nie to co w kioskach, telewizjach, internecie i na ulicy. Istotą komunizmu było odwrócenie pojęć. I poprzez panowanie nad językiem - panowanie w ogóle. Nie bez kozery wśród licznych "tytułów" Ojca Narodów Wissarionowicza Dżugaszwilego był też - Wielki Językoznawca. I tę tradycję przejęła kasta libertyńskiego lewactwa wypowiadająca się g*wnie poprzez ten organ "prasowy". Z tej samej nacji hołota - "nobles oblige". Zapowiada się chyba przesilenie i przestajemy dawać się ciągle "dymać". Oto RAZ popełnił był tekścik "Żydochamówa". Tak trzymać. Wpisów ok. 500 a będzie zapewne więcej. Ocena art. > 4,5. Oczywiście to garstka ludzi ale świadczy to o tym, że są jeszcze tacy, co nie wszystko mają "w głębokim poważaniu". I którym panoszenie się "Gaduł Wyrodnych" opluwających wszystko co polskie dojadło do żywego. W wielu swoich wpisach do różnych wypowiedzi apeluję o ciągłe, do sutku, przypominanie "wybrańcom" co ich współplemieńcy wyprawiali z Rosją. A że to temat rzeka
poniedziałek, 7 września 2009
"unikalna unikatowo??"
To okupuj?cy Niemcy "Gud?aje" o wyst?pieniu naszego Prezydenta por?wnuj?cego Katy? z holokaustem. A dla mnie "unikatowo??" kojarzy si? z puczem bolszewickim gdzie parunastu bandzior?w /prawie same nie-goje/ sterroryzowa?o ca?y kraj i pchn??o go do wojny z Europ?.
nadreprezentacja
Eufemizm. Żeby tak zacząć " z grubej rury" to chodzi o wstydliwie zamilczany fakt udziału szerokiej reprezentacji czołowych członków "narodu wybranego" w puczu bolszewickim w Rosji w 1917 r. Ba, złośliwcy twierdzą, że wszystkie te socjalizmu i komunizmy wymyśliły mózgowce z tej nacji. A i to jeszcze mało - sfinansowali ich współbracia z Wall Street celem udupienia rosnącej potęgi gospodarczej Rosji carskiej.
Henry Ford podaje że we władzach sowieckich zasiadali w od 70 do 100% /dziennikarze/.
Ideol tego całego syfu niejaki Marx, znany antysemita, całą ludzkość chciał przekształcić w armie pracy. Gdy Stalinowi celem sterroryzowania społeczeństwa wystarczało zapuszkowywanie w gułagach 10% populacji.
I na razie nie chce mi się na ten temat więcej pisać.
Henry Ford podaje że we władzach sowieckich zasiadali w od 70 do 100% /dziennikarze/.
Ideol tego całego syfu niejaki Marx, znany antysemita, całą ludzkość chciał przekształcić w armie pracy. Gdy Stalinowi celem sterroryzowania społeczeństwa wystarczało zapuszkowywanie w gułagach 10% populacji.
I na razie nie chce mi się na ten temat więcej pisać.
wtorek, 1 września 2009
"zimy czekista"
Najpierw, wg wszelkich znaków na niebie i ziemi , premier Putin przeprowadził "razwiedkę bojem". Wypuścił "historyków", dyplomatów, polityków i dziennikarzy na, wydawałoby się, absurdalne harce. Tymczasem sam, w swoim wystąpieniu na Westerplatte, okazał się ostoją spokoju i zrównoważenia. "Bądż mądry i pisz wiersze"...
niedziela, 30 sierpnia 2009
chochlik komputerowy
czego tu nie ma znajduje się na "sadejowka1" - tak jakoś wyszło czy weszło. I ostatni tekst o korespondencji z ambasadą " Wielkiego Brata" pisany przez bloger igoogle zawiera jakieś dziwne znaki. Nie chce mi się go przepisywać - jest czytelny.
sobota, 29 sierpnia 2009
Ronik
To adres e-mailowy ambasady Federacji Rosyjskiej. Przeze? zada?em pytanie, czy naprawd? nikt tam , tj. w Rosji , nie czyta? Suworowa? ?aden polityk, historyk, publicysta? "Postraszy?em", ?e u nas ?wiadomo?? tego kto, kiedy i dlaczego powoli dociera "do mas". A jak uda si? przeszczepi? t? wiedz? na grunt zachodni to historia "Wielkiej Ojczy?nianej" zacznie wygl?da? dziwnie, czyli normalnie. Tak jak by?o. A swoj? drog? ciekawe, ?e i "mierzawyj zapad" te? nabra? wody w usta. A wszak tam Suworow publikowa?. Aha, przecie? pomagali przez dziesi?ciolecia tak Stalinowi jak i Hitlerowi. My?leli ?e wezm? si? za ?by? W ko?cu wzi?li bo musieli, bo niby kt?r?dy mia? Stalin "wyzwala?" Europ?? Przez Apeniny czy Polsk? i Rumuni??. A Hitler mia? spokojnie czeka?? Gdyby nie honor i wierno?? Polak?w poszed?by sobie na Francj? licz?c na to, ?e przynajmniej do czasu Polacy powstrzymywa? b?d? ruskich. A tak - "zapal Willy "bie?omora" i pomy?l spokojnie - kto naprawd? wygra? w ko?cu t? ostatni? wojn??" - to JK Kelus. Wychodzi na to, ?e mimo wszystko wygrali Niemcy i Rosjanie. Przegrali Polacy i Anglicy -n?dza i mizeria lat powojennych. Przegra?a i Ameryka kt?r? wkr?tce sowieci uwik?ali w Koree, Wietnamy,Iraki, Irany, Afganistany i ...?
wtorek, 25 sierpnia 2009
Szynk i społeczne zepsucie *
"... A dlaczego oddawano karczmę Żydowi?
Naprzód dlatego, że Żyd dzięki rozmaitym ograniczeniom gotów był pracować w każdym fachu jak najgorliwiej, byle wyżyć. Potem dlatego, że dzięki swej gorliwości i bardzo skromnym wymaganiom zarabiał więcej niż katolik i - więcej płacił za arendę. Potem dlatego, że znowu dzięki różnym ograniczeniom Żyd był pokorny i usłużny. Potem, że dzięki solidarności ze swymi współwyznawcami i współograniczanymi na każde żądanie dostawał w miasteczku pieniędzy. Potem, że był faktorem, plotkarzem, pocztą, doradcą i Bóg nie wie czym, bo nie mógł być obywatelem!
Toteż wkrótce arendarz stał się adiutantem dworskiego sztabu, i on ograniczany, spętany rozmaitymi zakazami , zdobył wielki wpływ nad chłopską armią. Za wyzysk, pogardę i niechęć w górze płacił wyzyskiem i nienawiścią u dołu i do dziś dnia pozostał, czym był przed wiekami. Oszukującym z łaski ucisku, wyzyskiwaczem z łaski przywileju, wrogiem tych, którzy mieli wiecej praw niż on i obywatelem idealnej ojczyzny znad Jordanu, ponieważ nie pozwolono mu mieć rzeczywistej - nad Wisłą.
Stało się to, co zawsze się stawało i stawać będzie: ograniczenie jako prezerwatywa jednego niebezpieczeństwa zrodziło dziesięć nowych niebezpieczeństw daleko gorszych.
... dzisiejszemu zepsuciu ludu winna jest nie tylko terażniejszość, ale i przeszłość, nie tylko Żydzi, ale - my sami i - wadliwa organizacja społeczeństwa... Nie ograniczajcież nikogo, nie odmawiajcie nikomu żadnych praw, bo właśnie dzięki zakazom Żydzi stali się naprzód giętkim narzędziem w ręku dziedziców a póżniej samodzielną trucizną ludu..."
* Bolesław Prus - "Kurier Warszawski" 1881 r., nr 264.
Nie bardzo jest co komentować. Nie widać jedynie osławionego polskiego "antysemityzmu", który to usiłowano "przyszyć" i Prusowi. Zresztą zastanawiające jest, jak tak starszy, kulturalny pan jak Bolesław Prus miałby się oddawać tak haniebnemu zajęciu jak sianie "nienawiści rasowej"?
Naprzód dlatego, że Żyd dzięki rozmaitym ograniczeniom gotów był pracować w każdym fachu jak najgorliwiej, byle wyżyć. Potem dlatego, że dzięki swej gorliwości i bardzo skromnym wymaganiom zarabiał więcej niż katolik i - więcej płacił za arendę. Potem dlatego, że znowu dzięki różnym ograniczeniom Żyd był pokorny i usłużny. Potem, że dzięki solidarności ze swymi współwyznawcami i współograniczanymi na każde żądanie dostawał w miasteczku pieniędzy. Potem, że był faktorem, plotkarzem, pocztą, doradcą i Bóg nie wie czym, bo nie mógł być obywatelem!
Toteż wkrótce arendarz stał się adiutantem dworskiego sztabu, i on ograniczany, spętany rozmaitymi zakazami , zdobył wielki wpływ nad chłopską armią. Za wyzysk, pogardę i niechęć w górze płacił wyzyskiem i nienawiścią u dołu i do dziś dnia pozostał, czym był przed wiekami. Oszukującym z łaski ucisku, wyzyskiwaczem z łaski przywileju, wrogiem tych, którzy mieli wiecej praw niż on i obywatelem idealnej ojczyzny znad Jordanu, ponieważ nie pozwolono mu mieć rzeczywistej - nad Wisłą.
Stało się to, co zawsze się stawało i stawać będzie: ograniczenie jako prezerwatywa jednego niebezpieczeństwa zrodziło dziesięć nowych niebezpieczeństw daleko gorszych.
... dzisiejszemu zepsuciu ludu winna jest nie tylko terażniejszość, ale i przeszłość, nie tylko Żydzi, ale - my sami i - wadliwa organizacja społeczeństwa... Nie ograniczajcież nikogo, nie odmawiajcie nikomu żadnych praw, bo właśnie dzięki zakazom Żydzi stali się naprzód giętkim narzędziem w ręku dziedziców a póżniej samodzielną trucizną ludu..."
* Bolesław Prus - "Kurier Warszawski" 1881 r., nr 264.
Nie bardzo jest co komentować. Nie widać jedynie osławionego polskiego "antysemityzmu", który to usiłowano "przyszyć" i Prusowi. Zresztą zastanawiające jest, jak tak starszy, kulturalny pan jak Bolesław Prus miałby się oddawać tak haniebnemu zajęciu jak sianie "nienawiści rasowej"?
wtorek, 18 sierpnia 2009
W imieniu klas pracujących
"... Robotnik po najwększej części mieszka niewygodnie, nawet nędznie, choć płaci niemało...
przepłaca za odzież i artykuły spożywcze...
Robotnik, osobliwie żonaty i dzietny, rzadko kiedy posiada gotowy kapitalik. A ponieważ on, jak każdy człowiek, często potrzebuje pieniędzy na nieprzewidzane wydatki, więc - pożycza. Pożycza od lichwiarzy, którzy biorą od niego ... Czy człowiek ten, raz wlazłwszy w podobne długi może z nich wybrnąć? Czy przy jego najusilniejszej pracy nie zostanie nędzarzem? Czy w sercu jego, wśród walk z krzywdą i wyzyskiwaniem, nie zbudzi się ferment nienawiści?
... Wszakże to teraz właśnie czcigodne duchowieństwo, dziennikarze, fabrykanci, majstrowie i cała tak zwana inteligencja kraju odwołała się do współudziału robotników w sprawie utrzymania porządku.../prawie jednocześnie z zaburzeniami na Ukrainie chciano sprowokować także rozruchy antysemickie w Warszawie/..."Wszakże to dziś głośno przypominamy im, że każdy człowiek jest naszym bliżnim, że nikomu nie należy szkodzić, ale owszem, pomagać, że pomyślność wszystkich razem i każdego po szczególe opierać się musi na zgodnej i wspólnej pracy.
Jakiż to by był wstyd, jaki potworny objaw hipokryzji, jaka niesprawiedliwość, gdybyśmy o robotnikach myśleli tylko wówczas, gdy oni nam są potrzebni, a wówczas gdy im potrzebne są nasze usługi - zapominali o braterstwie!..." *
* Bolesław Prus "Kurier "Warszawski" 1881 r., nr 111
To świetny przykład osławionego polskiego antysemityzmu - zdziadowany przez lichwiarzy polski robotnik ma pomagać "bliżniemu swemu". A nawołuje Go do tego duchowieństwo.
A przecież wg gazety "G* Prawda" to właśnie ono miało inspirować "odwieczną niechęć" do "narodu wybranego". Zatem brawo czytelnicy owej "wyroczni" - pijcie z tego "żródła" dalej!
A ja coraz częściej zastanawiam się, kto ową nację wybrał a zwłaszcza do czego???
przepłaca za odzież i artykuły spożywcze...
Robotnik, osobliwie żonaty i dzietny, rzadko kiedy posiada gotowy kapitalik. A ponieważ on, jak każdy człowiek, często potrzebuje pieniędzy na nieprzewidzane wydatki, więc - pożycza. Pożycza od lichwiarzy, którzy biorą od niego ... Czy człowiek ten, raz wlazłwszy w podobne długi może z nich wybrnąć? Czy przy jego najusilniejszej pracy nie zostanie nędzarzem? Czy w sercu jego, wśród walk z krzywdą i wyzyskiwaniem, nie zbudzi się ferment nienawiści?
... Wszakże to teraz właśnie czcigodne duchowieństwo, dziennikarze, fabrykanci, majstrowie i cała tak zwana inteligencja kraju odwołała się do współudziału robotników w sprawie utrzymania porządku.../prawie jednocześnie z zaburzeniami na Ukrainie chciano sprowokować także rozruchy antysemickie w Warszawie/..."Wszakże to dziś głośno przypominamy im, że każdy człowiek jest naszym bliżnim, że nikomu nie należy szkodzić, ale owszem, pomagać, że pomyślność wszystkich razem i każdego po szczególe opierać się musi na zgodnej i wspólnej pracy.
Jakiż to by był wstyd, jaki potworny objaw hipokryzji, jaka niesprawiedliwość, gdybyśmy o robotnikach myśleli tylko wówczas, gdy oni nam są potrzebni, a wówczas gdy im potrzebne są nasze usługi - zapominali o braterstwie!..." *
* Bolesław Prus "Kurier "Warszawski" 1881 r., nr 111
To świetny przykład osławionego polskiego antysemityzmu - zdziadowany przez lichwiarzy polski robotnik ma pomagać "bliżniemu swemu". A nawołuje Go do tego duchowieństwo.
A przecież wg gazety "G* Prawda" to właśnie ono miało inspirować "odwieczną niechęć" do "narodu wybranego". Zatem brawo czytelnicy owej "wyroczni" - pijcie z tego "żródła" dalej!
A ja coraz częściej zastanawiam się, kto ową nację wybrał a zwłaszcza do czego???
15 sierpnia -cud?
"... Dnia 16-go rozpocząłem atak, o ile w ogóle atakiem nazwać to można. Lekki i bardzo łatwy bój prowadziła przy wyjściu tylko 21-a dywizja, która nie wiadomo poco parę dni temu uszkodziwszy most, cofnęła się z Kocka, a teraz musiała w bród forsować Wieprz, by Kock znowu odbierać. Inne dywizje szły prawie bez kontaktu z nieprzyjacielem, gdyż nieznacznych potyczek w tem czy innem miejscu z jakiemiś małemi grupkami, które natychmiast po zetknięciu się z niemi rozpraszały się i uciekały, kontaktem nazwać bym się nie ośmielił...
Przecież była to jakaś apokaliptyczna bestja , przed którą cofały się przez miesiąc liczne dywizje. Wydawało mi się, że śnię. Jako wynik, do którego doszedłem, był pogląd, że czeka mnie gdzieś zasadzka...
Dzień 17 sierpnia nie przyniósł mi żadnego wyjaśnienia tych zagadek...
... wydawało mi się, że jestem gdzieś we śnie, w świecie zaczarowanej bajki. Nie rozumiałem właściwie gdzie jest sen, a gdzie prawda. Czy śniłem wtedy, gdy jakaś zmora dusiła mnie jeszcze tak niedawno swą nieprzepartą siłą ustawicznego ruchu, zbliżającego potworne łapy do śmiertelnego ścisku gardła, czy śnię teraz, gdy pięć dywizyj swobodnie i bez oporu przebiega śmiało te same przestrzenie , które jeszcze tak niedawno w śmiertelnej trwodze odwrotu oddawały nieprzyjacielowi..."*
* Józef Piłsudski "Rok 1920" Warszawa 1927 r., s. 171-173 /pisownia oryginalna/
Po prostu sowieci wiali na samą wieść o zbliżaniu się Polaków.
Przecież była to jakaś apokaliptyczna bestja , przed którą cofały się przez miesiąc liczne dywizje. Wydawało mi się, że śnię. Jako wynik, do którego doszedłem, był pogląd, że czeka mnie gdzieś zasadzka...
Dzień 17 sierpnia nie przyniósł mi żadnego wyjaśnienia tych zagadek...
... wydawało mi się, że jestem gdzieś we śnie, w świecie zaczarowanej bajki. Nie rozumiałem właściwie gdzie jest sen, a gdzie prawda. Czy śniłem wtedy, gdy jakaś zmora dusiła mnie jeszcze tak niedawno swą nieprzepartą siłą ustawicznego ruchu, zbliżającego potworne łapy do śmiertelnego ścisku gardła, czy śnię teraz, gdy pięć dywizyj swobodnie i bez oporu przebiega śmiało te same przestrzenie , które jeszcze tak niedawno w śmiertelnej trwodze odwrotu oddawały nieprzyjacielowi..."*
* Józef Piłsudski "Rok 1920" Warszawa 1927 r., s. 171-173 /pisownia oryginalna/
Po prostu sowieci wiali na samą wieść o zbliżaniu się Polaków.
niedziela, 16 sierpnia 2009
środa, 12 sierpnia 2009
Kantata jaskiniowa c. d.
Wcześniej zaś był niejednokrotnie obiektem zainteresowania dziennikarzy prasowych, radiowych i telewizyjnych, którzy wśród jego gawęd zapewne niejednokrotnie słyszeli zaklęty w grocie ryk Niedżwiedzia. A chyba najpiękniej zaśpiewał o nim Roman Kołakowski w swojej "Balladzie o Drodze" - To był zwyczajny, prosty człowiek, pracował i miał święty spokój...
Tak jednak wyrażali się o nim tylko ci pierwsi, z którymi dzielił trud i autentyczne zagrożenia podczas pionierskich dokonań. Z chwilą udostępnienia jaskini ruchowi turystycznemu, czas Ojców Założycieli jak gdyby bezpowrotnie minął.
Biurokracja zaczęła wsączać się do jaskini, atmosfera wokół obiektu też zaczęła nią przesiąkać. Jaskinią poczęli nagle rządzić "mądrzy" i namnożyło się "odkrywców" i "naukowców".
Pierwszy Strażnik nigdy sobie nie budował olśniewającego cokołu, a jednak zaczął się proces powolnego usuwania go w cień. Pozostawiono mu w dozorze część Jaskini, nieudostępnioną do zwiedzania. Tam też schodził z coraz większym trudem, gdyż upływ lat nie oszczędził zdrowia tego spracowanego człowieka. O czym wtedy myślał, w tych swoich ciemnościach? Skargi wszak nikt od niego nie usłyszał... Być może pociechą mu były wciąż niezatarte związki z grotołazami, także tymi z Czech i Moraw, którym do ostatka był busolą i przyjacielem. Oni nie byli "mądrzy", oni go nadal potrzebowali, bo wiedzieli z kim mają do czynienia.
Od siedmiu lat radzą sobie w jaskiniowych mrokach już bez jego życzliwej obecności. Wskutek tragicznego wypadku Jakub Sondej zmarł.
Środowisko uczciło jego pamięć m. in. wmurowaniem w Jaskini tablicy, dokumentującej jego zasługi i niepospolitą pasję.
Życie jednak dopisuje niekiedy do takich pokrętnych losów ciągi dalsze, nierzadko odzierając je z etosu.
Córka Sondejów, urodzona i wychowana w tych górach, powróciła po latach w rodzinne strony. Przywiozła ze sobą dyplom ukończenia Technikum Geologicznego i Akademii Rolniczej. Pracę rozpoczyna w instytucjach związanych z rolnictwem i trwa to tak przez kilkanaście lat.
Atoli w trzy lata po śmierci ojca, miejscowa Rada Gminy ogłasza konkurs na stanowisko dyrektora Jaskini, która w międzyczasie zdążyła już stać się znaczącą jednostką. Córka Jakuba, pokonując 6 kontrkandydatur, wygrywa konkurs i zostaje szefem Jaskini.
Wydawało się wówczas, że pewna pokoleniowa klamra się domknęła, że pewna tradycja się wypełniła, że spełniło się rodzinne przesłanie.
Polskie piekło preparuje się jednak już na powierzchni, a cóż dopiero, gdy w pobliżu Jaskinia, skąd poniekąd bliżej do czarcich włości...
I N T E R L U D I U M
I zaczęło się... Początkowo nie szło nawet żle. Nowa Pani obiektu podeszła do sprawy po gospodarsku. Z dochodów z działalności starała się przede wszystkim wyposażać obiekt w urządzenia służące turystom.
Na tym etapie gminni władcy jeszcze nie utrącali samodzielności, nie sugerowali kierunków rozwoju, nie wtrącali się, słowem - nie przeszkadzali. W pewnym jednak momencie poziom świadczonych usług, związany z wyrażną poprawą bazy, uzasadniał podniesienie cen biletów. Nie wpłynęło to na ilość turystów - 60 tys. rocznie, gdyż normalna zasada wolnego rynku, opartego o podaż i popyt, wskazała prawidłowe wyczucie popytu. Gdy pojawił się sensowny "manewr gospodarczy" do odcinania kuponów od sukcesu momentalnie ustawił się kolejka. Bowiem pokazały się p i e n i ą d z e !
Jaskinia jest zakładem budżetowym gminy. Pierwsze zawirowanie polegało na wynajęciu pawilonu wejściowego przez gminę - gminie!
Pobierany w ten sposób "czynsz dzierżawny" miał skutecznie omijać rafy Urzędu Skarbowego. Uzyskana w ten sposób kilkusetmilionowa kwota znikała w czeluściach "gospodarności" gminy, więc nie mogła służyć potrzebom Jaskini. A są ciągle niemałe. Wcześniej nieco rozleciał się legendarny OSiR, wysiewając ze swych przegęszczonych biur kilkanaście osowiałych, etatystycznych nasion, niezdolnych puścić kiełka na nieudeptanym przez układy gruncie.
Zadbano więc o stosowną glebę. Funkcjonuje coś takiego jak BORT.
Sztuczny, dodatkowo misternie sztukowany twór. W nim to właśnie poutykała się sfora działaczy na jałowych stanowiskach i funkcjach - na zasadzie "ratuj się kto może", wśród widma bezrobocia dla nierobów.
Przewodników zaś narobiło się coś około setki. W normalnej grze rynkowej Jaskinia zweryfikowałaby z nich co najwyżej kilkudziesięciu najlepszych, zapłaciła za usługę wynegocjowaną cenę, odprowadziła należyty podatek - i po sprawie. Zwiedzający byłby obsłużony optymalnie, przewodnik opłacony godziwie, układ zaś pozostałby czysty. Ale nie! Wszystko zostało tak zgrabnie zainscenizowane przez tę biurokratyczną narośl, że z 500 tys. zł za usługę przewodnik otrzymuje nieco ponad połowę. Reszta? Fundusz przewodnicki, czyli przymusowy haracz za przymusową przynależność do przymusowego PTTK. Zaiste Stowarzyszenie Wyższej Użyteczności, tylko że każdy z członów tej szumnej nazwy nijak się ma do rzeczywistości. Było więc sobie czym pogospodarować! Po uważaniu...
Były więc przypadki, że w posiadanie koperty wchodziły osoby cierpiące na klaustrofobię. Bo jakimż innym schorzeniem wytłumaczyć niechęć do choćby jednokrotnego wejścia do jaskini?
Panowie naukowcy, by nie rzec jaskiniowcy, też nie od macochy. Młoda, prężna gwardia. Pleni się ten "kwiat nauki" po jaskini i wokół, aż miło!
Gdy z czułej trwogi o Jaskinię zamykają ją okresowo, rzucają się do ekspertyzy zagrożeń. Kosztują te ekspertyzy tyle, że kto wie, czy nie stanowią największego zagrożenia, zważywszy na ich rangę i powagę. Konkluzją niejednej takiej ekspertyzy pozostaje przysłowiowe: "Zaopatrzyć sraczyk w haczyk"!
Próby okiełznania tej radosnej grabieży, w majestacie nauki, spotykają się ze zjawiskiem konwulsyjnego zwarcia szeregów. Sondejowa córa jest za słaba, by dać temu odpór...
Z kolei Zarząd Miejski narzuca jej "urobek" z jaskini, paraliżując w ten sposób inwestycje. Ot, dopadli dojnej krowy i doją, nie bacząc na gospodarczą tkankę dobrze rokującego przedsiębiorstwa.
Takie horyzonty myślowe. A na to Maria jest już całkowicie bezsilna...
Próbuje wojować, lansować swoje plany, przekonywać na przypominających sabaty sesjach Rady. Mur.
Nikt już nawet nie dostrzega takiego drobiazgu jak los jaskini. Jaskinia zaczyna przypominać radziwiłłowski postaw sukna, darty na wszystkie strony.
Jaskinia samorządem stoi!
Za cały komentarz niech tu zatem wystarczy prosta statystyka:
3/5 składu osobowego samorządu wywodzi się z socjaldemokracji, 4/5 zarządu zaś prościutko z przewodniej PZPR. Cóż, przewodnicy!
To komentarz.
Zaś przewidywalna konkluzja? - Córka gloryfikowanego ongiś Jakuba Sondeja pozostaje aktualnie bez pracy.
cdn.
Tak jednak wyrażali się o nim tylko ci pierwsi, z którymi dzielił trud i autentyczne zagrożenia podczas pionierskich dokonań. Z chwilą udostępnienia jaskini ruchowi turystycznemu, czas Ojców Założycieli jak gdyby bezpowrotnie minął.
Biurokracja zaczęła wsączać się do jaskini, atmosfera wokół obiektu też zaczęła nią przesiąkać. Jaskinią poczęli nagle rządzić "mądrzy" i namnożyło się "odkrywców" i "naukowców".
Pierwszy Strażnik nigdy sobie nie budował olśniewającego cokołu, a jednak zaczął się proces powolnego usuwania go w cień. Pozostawiono mu w dozorze część Jaskini, nieudostępnioną do zwiedzania. Tam też schodził z coraz większym trudem, gdyż upływ lat nie oszczędził zdrowia tego spracowanego człowieka. O czym wtedy myślał, w tych swoich ciemnościach? Skargi wszak nikt od niego nie usłyszał... Być może pociechą mu były wciąż niezatarte związki z grotołazami, także tymi z Czech i Moraw, którym do ostatka był busolą i przyjacielem. Oni nie byli "mądrzy", oni go nadal potrzebowali, bo wiedzieli z kim mają do czynienia.
Od siedmiu lat radzą sobie w jaskiniowych mrokach już bez jego życzliwej obecności. Wskutek tragicznego wypadku Jakub Sondej zmarł.
Środowisko uczciło jego pamięć m. in. wmurowaniem w Jaskini tablicy, dokumentującej jego zasługi i niepospolitą pasję.
Życie jednak dopisuje niekiedy do takich pokrętnych losów ciągi dalsze, nierzadko odzierając je z etosu.
Córka Sondejów, urodzona i wychowana w tych górach, powróciła po latach w rodzinne strony. Przywiozła ze sobą dyplom ukończenia Technikum Geologicznego i Akademii Rolniczej. Pracę rozpoczyna w instytucjach związanych z rolnictwem i trwa to tak przez kilkanaście lat.
Atoli w trzy lata po śmierci ojca, miejscowa Rada Gminy ogłasza konkurs na stanowisko dyrektora Jaskini, która w międzyczasie zdążyła już stać się znaczącą jednostką. Córka Jakuba, pokonując 6 kontrkandydatur, wygrywa konkurs i zostaje szefem Jaskini.
Wydawało się wówczas, że pewna pokoleniowa klamra się domknęła, że pewna tradycja się wypełniła, że spełniło się rodzinne przesłanie.
Polskie piekło preparuje się jednak już na powierzchni, a cóż dopiero, gdy w pobliżu Jaskinia, skąd poniekąd bliżej do czarcich włości...
I N T E R L U D I U M
I zaczęło się... Początkowo nie szło nawet żle. Nowa Pani obiektu podeszła do sprawy po gospodarsku. Z dochodów z działalności starała się przede wszystkim wyposażać obiekt w urządzenia służące turystom.
Na tym etapie gminni władcy jeszcze nie utrącali samodzielności, nie sugerowali kierunków rozwoju, nie wtrącali się, słowem - nie przeszkadzali. W pewnym jednak momencie poziom świadczonych usług, związany z wyrażną poprawą bazy, uzasadniał podniesienie cen biletów. Nie wpłynęło to na ilość turystów - 60 tys. rocznie, gdyż normalna zasada wolnego rynku, opartego o podaż i popyt, wskazała prawidłowe wyczucie popytu. Gdy pojawił się sensowny "manewr gospodarczy" do odcinania kuponów od sukcesu momentalnie ustawił się kolejka. Bowiem pokazały się p i e n i ą d z e !
Jaskinia jest zakładem budżetowym gminy. Pierwsze zawirowanie polegało na wynajęciu pawilonu wejściowego przez gminę - gminie!
Pobierany w ten sposób "czynsz dzierżawny" miał skutecznie omijać rafy Urzędu Skarbowego. Uzyskana w ten sposób kilkusetmilionowa kwota znikała w czeluściach "gospodarności" gminy, więc nie mogła służyć potrzebom Jaskini. A są ciągle niemałe. Wcześniej nieco rozleciał się legendarny OSiR, wysiewając ze swych przegęszczonych biur kilkanaście osowiałych, etatystycznych nasion, niezdolnych puścić kiełka na nieudeptanym przez układy gruncie.
Zadbano więc o stosowną glebę. Funkcjonuje coś takiego jak BORT.
Sztuczny, dodatkowo misternie sztukowany twór. W nim to właśnie poutykała się sfora działaczy na jałowych stanowiskach i funkcjach - na zasadzie "ratuj się kto może", wśród widma bezrobocia dla nierobów.
Przewodników zaś narobiło się coś około setki. W normalnej grze rynkowej Jaskinia zweryfikowałaby z nich co najwyżej kilkudziesięciu najlepszych, zapłaciła za usługę wynegocjowaną cenę, odprowadziła należyty podatek - i po sprawie. Zwiedzający byłby obsłużony optymalnie, przewodnik opłacony godziwie, układ zaś pozostałby czysty. Ale nie! Wszystko zostało tak zgrabnie zainscenizowane przez tę biurokratyczną narośl, że z 500 tys. zł za usługę przewodnik otrzymuje nieco ponad połowę. Reszta? Fundusz przewodnicki, czyli przymusowy haracz za przymusową przynależność do przymusowego PTTK. Zaiste Stowarzyszenie Wyższej Użyteczności, tylko że każdy z członów tej szumnej nazwy nijak się ma do rzeczywistości. Było więc sobie czym pogospodarować! Po uważaniu...
Były więc przypadki, że w posiadanie koperty wchodziły osoby cierpiące na klaustrofobię. Bo jakimż innym schorzeniem wytłumaczyć niechęć do choćby jednokrotnego wejścia do jaskini?
Panowie naukowcy, by nie rzec jaskiniowcy, też nie od macochy. Młoda, prężna gwardia. Pleni się ten "kwiat nauki" po jaskini i wokół, aż miło!
Gdy z czułej trwogi o Jaskinię zamykają ją okresowo, rzucają się do ekspertyzy zagrożeń. Kosztują te ekspertyzy tyle, że kto wie, czy nie stanowią największego zagrożenia, zważywszy na ich rangę i powagę. Konkluzją niejednej takiej ekspertyzy pozostaje przysłowiowe: "Zaopatrzyć sraczyk w haczyk"!
Próby okiełznania tej radosnej grabieży, w majestacie nauki, spotykają się ze zjawiskiem konwulsyjnego zwarcia szeregów. Sondejowa córa jest za słaba, by dać temu odpór...
Z kolei Zarząd Miejski narzuca jej "urobek" z jaskini, paraliżując w ten sposób inwestycje. Ot, dopadli dojnej krowy i doją, nie bacząc na gospodarczą tkankę dobrze rokującego przedsiębiorstwa.
Takie horyzonty myślowe. A na to Maria jest już całkowicie bezsilna...
Próbuje wojować, lansować swoje plany, przekonywać na przypominających sabaty sesjach Rady. Mur.
Nikt już nawet nie dostrzega takiego drobiazgu jak los jaskini. Jaskinia zaczyna przypominać radziwiłłowski postaw sukna, darty na wszystkie strony.
Jaskinia samorządem stoi!
Za cały komentarz niech tu zatem wystarczy prosta statystyka:
3/5 składu osobowego samorządu wywodzi się z socjaldemokracji, 4/5 zarządu zaś prościutko z przewodniej PZPR. Cóż, przewodnicy!
To komentarz.
Zaś przewidywalna konkluzja? - Córka gloryfikowanego ongiś Jakuba Sondeja pozostaje aktualnie bez pracy.
cdn.
poniedziałek, 10 sierpnia 2009
Kantata jaskiniowa
Tekst jest "stary", ale niech tu sobie "wisi"
Ekspozycja
Grzbiety wzgórz są łagodne, porośnięte ciemnym świerkiem, z rzadka tylko przetkanym tu jaworem, dębem czy bukiem. Stare góry. Starte przetaczającym się przez nie czasem, trochę też i zdeptane przez wałęsające się tu przez miliony lat niedżwiedzie, cieldkiem przerastające współczesne krowy. Ostatni z tych potwornych drapieżców odszedł w niedżwiedzi niebyt przed około 10 tysiącami lat. On to użyczył grożnego imienia swej kolibie - słynnej Jaskini Niedżwiedziej w masywie sudeckiego Śnieżnika.
Dziś zmierzamy w jej kierunku bez specjalnych utrudnień. Utwardzona droga prowadzi wzdluż krystalicznego strumienia, ciemnym, często wilgotnym i zamglonym tunelem starej smreczyny, by w pewnym momencie wywieść nas nagle na zalaną słońcem, międzyskalną polanę. W jedną z okalających ją zboczy wgryza się, ostro kontrastująca z otoczeniem, świetlista stalowo-szklana konstrukcja. Jakby porzucony w tej głuszy odprysk pulsującego kosmosu... To Jaskinia. Przeszklony pawilon wejściowy.
Wewnątrz czysto, kameralnie, porządnie. Wokół tylko szkło, metal, marmur, gabloty, eksponaty, salka projekcyjna, kawiarenka.
W ściśle określonych grupach czekamy na swoją kolej, by następnie, pod opieką przewodnika,, wejść do komory śluzy powietrznej. Odgradza ona świat zewnętrzny od jądra jaskini, mając za zadanie wyrównywanie temperatury i wilgotności. Po chwili wchodzimy wreszcie w mroczny świat niesamowitych wizji.
Tak wygląda to dziś. A kiedyś?
Kiedyś, 47 lat temu, powojenny osadnik Jakub Sondej przybył na te tereny i osiadł wraz z towarzyszącą mu żoną w Kletnie. To najbliższa dziś jaskini wioska, zagubiona wśród górskiego pejzażu. Czas wielkich powojennych migracji.
On urabiał sobie ręce na małorolnej rzeszowszczyżnie, a jeszcze niedawno u bauera. Ją los zapędził spod Kijowa do obozu pracy gdzieś w Niemczech, skąd właśnie wrócili. Teraz razem trwają na swojej nowej ziemi. W oddaleniu od stron rodzinnych, wśród codziennego mozołu wrastają w tę świeżo posiadłą dziedzinę. Własny grunt. Jego umiłowanie przydawało im sił w tamtym kalekim czasie kolektywizacji, obowiązkowych dostaw i pomniejszych gospodarczych absurdów, nie liczących się z ludzkim trudem w tych wyjątkowo surowych warunkach. Bo ziemia uboga, klimat ostry i kapryśny, a i ukształtowanie terenu nie sprzyjało pozyskiwaniu godnego plonu. Aby utrzymać gospodarstwo, podejmował się Jakub najrozmaitszych zajęć dodatkowych. Ciężka zrywka drzew w górskim lesie, praca w pobliskiej kopalni złowieszczego uranu, sezonowe zatrudnienie w kotłowni w odległym o 6 km miasteczku. Wszystko po to, by mimo znoju wytrwać na swoim gruncie, nie dać się wyrugować żadnym przeciwnościom. Trwał ten niemy codzienny bój przez dziesięciolecia.
I gdy już wydawało się, że upływający czas przynieść im może już tylko godny zmierzch pracowitego żywota - nastał rok 1966. Kolejny, rutynowy odstrzał w działającym opodal kamieniołomie, odsłania intrygujące wejście w głąb ziemi. Jakubowi Sondejowi zaś odsłania nowe, nieprzeczuwane przezeń jeszcze horyzonty. Odkrycie wkrótce okazuje się być rewelacją naukową.
Na obiekt przybywają powiadomieni specjaliści. Jakub odtąd jest wciąż z nimi. Czy też może oni z nim, gdyż bazą pionierskiego etapu eksploracji staje się sondejowa zagroda, do której bez namysłu przygarnia zacnych gości. Tu gromadzą sprzęt, odpoczywają, pod jego dachem spędzają noce, by rankami nasłuchiwać swojskiego pobrzękiwania statków i patelni, zwiastującego gospodarskie "czym chata bogata".
Lecz nie tylko smak porannych jajecznic każe po latach wybitnym naukowcom stwierdzić w swoich opracowaniach, że "zasługi Jakuba Sondeja, jego wkład w eksplorację i ochronę jaskini, wciąż jeszcze nie są w pełni docenione".
/tu w "Głosie doliny Białej Lądeckiej" nr 4/1994, s. 12 zamieszczono zdjęcie "dziadka" Sondeja w Jaskini/.
Sondej przeobraża się bowiem w najwierniejszego strażnika i opiekuna tego świeżo objawionego cudu Natury.
Ta ziemia, którą tak zawsze miłował, choć tyle mu potu utoczyła, teraz odkryła przed nim swoje utajone wewnątrz, niepospolite oblicze. I ten człowiek, wyczulony na zew przyrody, z miejsca przeistoczył się z naziemnego - w podziemnego włodarza.
Ludzie z branży, geolodzy i speleolodzy, dostrzegają ten jego, niemal kultowy, stosunek do podziemnego utworu, zaś jego oddanie sprawie i skromność sprawiają, iż w krótkim czasie staje się w ich odczuciu kimś na kształt dobrego ducha jaskini. Bo nie jest przecież zwykłym stróżem dziury w ziemi!
Wrodzona inteligencja i wrażliwość, tak póżniej często podkreślana przez utytułowanych towarzyszy wypraw, pozwala mu w krótkim czasie zorientować się w skali odkrycia i w potrzebie kształcenia się w nowym, tak przedziwnym dla rolnika fachu.
Nie przegapił cudu, jakim było pojawienie się opodal jego chaty jaskini, uznanej dziś za najpiękniejszy taki obiekt w Polsce, konkurujący z powodzeniem z podobnymi w Europie.
Wsłuchiwał się więc pilnie w dysputy profesjonalistów, jeżdził z nimi na badania podobnych utworów, z czasem kolekcjonuje też fachową literaturę.
Poświęcił Jaskini 20 lat życia, 20 lat skupionego czuwania nad nią. W tym czasie był odkrywcą jej nowych korytarzy, był jej strażnikiem, opiekunem, a po udostępnieniu do zwiedzania - również przewodnikiem po jej fascynujących wnętrzach. Z czasem stał się żywą historią Kletna i Jaskini.
Ujmujący sposób bycia, bezinteresowne oddanie i naturalny odruch trwania na posterunku, podobny może tylko przewodnikom tatrzańskim, owiały go zasłużoną legendą.
Zaiste, niemałe musiały to być zasługi, skoro najbardziej przecież zorientowani w sprawie profesjonalni eksploatorzy obiektu, zgodnie poświęcili mu w swoich opracowaniach sporo ciepłych słów, a i wydana sążnista monografia została zadedykowana jego pamięci.
/cdn. autor "Grota" a właść. Andrzej "Bay", co po 15 latach można chyba ujawnić? Zawsze o autorstwo podejrzewano mnie, choć nie kryję, iż tekst powstał m. in. po rozmowach ze mną i córką "dziadka" Sondeja - prywatnie moją żoną, a służbowo mieniącą się być Szefową/.
Ekspozycja
Grzbiety wzgórz są łagodne, porośnięte ciemnym świerkiem, z rzadka tylko przetkanym tu jaworem, dębem czy bukiem. Stare góry. Starte przetaczającym się przez nie czasem, trochę też i zdeptane przez wałęsające się tu przez miliony lat niedżwiedzie, cieldkiem przerastające współczesne krowy. Ostatni z tych potwornych drapieżców odszedł w niedżwiedzi niebyt przed około 10 tysiącami lat. On to użyczył grożnego imienia swej kolibie - słynnej Jaskini Niedżwiedziej w masywie sudeckiego Śnieżnika.
Dziś zmierzamy w jej kierunku bez specjalnych utrudnień. Utwardzona droga prowadzi wzdluż krystalicznego strumienia, ciemnym, często wilgotnym i zamglonym tunelem starej smreczyny, by w pewnym momencie wywieść nas nagle na zalaną słońcem, międzyskalną polanę. W jedną z okalających ją zboczy wgryza się, ostro kontrastująca z otoczeniem, świetlista stalowo-szklana konstrukcja. Jakby porzucony w tej głuszy odprysk pulsującego kosmosu... To Jaskinia. Przeszklony pawilon wejściowy.
Wewnątrz czysto, kameralnie, porządnie. Wokół tylko szkło, metal, marmur, gabloty, eksponaty, salka projekcyjna, kawiarenka.
W ściśle określonych grupach czekamy na swoją kolej, by następnie, pod opieką przewodnika,, wejść do komory śluzy powietrznej. Odgradza ona świat zewnętrzny od jądra jaskini, mając za zadanie wyrównywanie temperatury i wilgotności. Po chwili wchodzimy wreszcie w mroczny świat niesamowitych wizji.
Tak wygląda to dziś. A kiedyś?
Kiedyś, 47 lat temu, powojenny osadnik Jakub Sondej przybył na te tereny i osiadł wraz z towarzyszącą mu żoną w Kletnie. To najbliższa dziś jaskini wioska, zagubiona wśród górskiego pejzażu. Czas wielkich powojennych migracji.
On urabiał sobie ręce na małorolnej rzeszowszczyżnie, a jeszcze niedawno u bauera. Ją los zapędził spod Kijowa do obozu pracy gdzieś w Niemczech, skąd właśnie wrócili. Teraz razem trwają na swojej nowej ziemi. W oddaleniu od stron rodzinnych, wśród codziennego mozołu wrastają w tę świeżo posiadłą dziedzinę. Własny grunt. Jego umiłowanie przydawało im sił w tamtym kalekim czasie kolektywizacji, obowiązkowych dostaw i pomniejszych gospodarczych absurdów, nie liczących się z ludzkim trudem w tych wyjątkowo surowych warunkach. Bo ziemia uboga, klimat ostry i kapryśny, a i ukształtowanie terenu nie sprzyjało pozyskiwaniu godnego plonu. Aby utrzymać gospodarstwo, podejmował się Jakub najrozmaitszych zajęć dodatkowych. Ciężka zrywka drzew w górskim lesie, praca w pobliskiej kopalni złowieszczego uranu, sezonowe zatrudnienie w kotłowni w odległym o 6 km miasteczku. Wszystko po to, by mimo znoju wytrwać na swoim gruncie, nie dać się wyrugować żadnym przeciwnościom. Trwał ten niemy codzienny bój przez dziesięciolecia.
I gdy już wydawało się, że upływający czas przynieść im może już tylko godny zmierzch pracowitego żywota - nastał rok 1966. Kolejny, rutynowy odstrzał w działającym opodal kamieniołomie, odsłania intrygujące wejście w głąb ziemi. Jakubowi Sondejowi zaś odsłania nowe, nieprzeczuwane przezeń jeszcze horyzonty. Odkrycie wkrótce okazuje się być rewelacją naukową.
Na obiekt przybywają powiadomieni specjaliści. Jakub odtąd jest wciąż z nimi. Czy też może oni z nim, gdyż bazą pionierskiego etapu eksploracji staje się sondejowa zagroda, do której bez namysłu przygarnia zacnych gości. Tu gromadzą sprzęt, odpoczywają, pod jego dachem spędzają noce, by rankami nasłuchiwać swojskiego pobrzękiwania statków i patelni, zwiastującego gospodarskie "czym chata bogata".
Lecz nie tylko smak porannych jajecznic każe po latach wybitnym naukowcom stwierdzić w swoich opracowaniach, że "zasługi Jakuba Sondeja, jego wkład w eksplorację i ochronę jaskini, wciąż jeszcze nie są w pełni docenione".
/tu w "Głosie doliny Białej Lądeckiej" nr 4/1994, s. 12 zamieszczono zdjęcie "dziadka" Sondeja w Jaskini/.
Sondej przeobraża się bowiem w najwierniejszego strażnika i opiekuna tego świeżo objawionego cudu Natury.
Ta ziemia, którą tak zawsze miłował, choć tyle mu potu utoczyła, teraz odkryła przed nim swoje utajone wewnątrz, niepospolite oblicze. I ten człowiek, wyczulony na zew przyrody, z miejsca przeistoczył się z naziemnego - w podziemnego włodarza.
Ludzie z branży, geolodzy i speleolodzy, dostrzegają ten jego, niemal kultowy, stosunek do podziemnego utworu, zaś jego oddanie sprawie i skromność sprawiają, iż w krótkim czasie staje się w ich odczuciu kimś na kształt dobrego ducha jaskini. Bo nie jest przecież zwykłym stróżem dziury w ziemi!
Wrodzona inteligencja i wrażliwość, tak póżniej często podkreślana przez utytułowanych towarzyszy wypraw, pozwala mu w krótkim czasie zorientować się w skali odkrycia i w potrzebie kształcenia się w nowym, tak przedziwnym dla rolnika fachu.
Nie przegapił cudu, jakim było pojawienie się opodal jego chaty jaskini, uznanej dziś za najpiękniejszy taki obiekt w Polsce, konkurujący z powodzeniem z podobnymi w Europie.
Wsłuchiwał się więc pilnie w dysputy profesjonalistów, jeżdził z nimi na badania podobnych utworów, z czasem kolekcjonuje też fachową literaturę.
Poświęcił Jaskini 20 lat życia, 20 lat skupionego czuwania nad nią. W tym czasie był odkrywcą jej nowych korytarzy, był jej strażnikiem, opiekunem, a po udostępnieniu do zwiedzania - również przewodnikiem po jej fascynujących wnętrzach. Z czasem stał się żywą historią Kletna i Jaskini.
Ujmujący sposób bycia, bezinteresowne oddanie i naturalny odruch trwania na posterunku, podobny może tylko przewodnikom tatrzańskim, owiały go zasłużoną legendą.
Zaiste, niemałe musiały to być zasługi, skoro najbardziej przecież zorientowani w sprawie profesjonalni eksploatorzy obiektu, zgodnie poświęcili mu w swoich opracowaniach sporo ciepłych słów, a i wydana sążnista monografia została zadedykowana jego pamięci.
/cdn. autor "Grota" a właść. Andrzej "Bay", co po 15 latach można chyba ujawnić? Zawsze o autorstwo podejrzewano mnie, choć nie kryję, iż tekst powstał m. in. po rozmowach ze mną i córką "dziadka" Sondeja - prywatnie moją żoną, a służbowo mieniącą się być Szefową/.
"menczeństwo" Alka
Uradziła jakaś rada - kombatanta zrobi z dziada. Komuna zawsze i wszystkich kontrolowała. Józef Światło miał "kwity" i na Bieruta. A czy Kwacha kazał obserwować Jaruzel, "ludż honoru" Kiszczak czy sowieci? A kakaja zdies' raznica? Ciekawe są jedynie kulisy takiej zagrywki. O co tutaj chodzi?
Przewodniczący jakiejś antypolskiej jaczejki "magister" kombatantem? Da się jeszcze wymyślić większą bzdurę? To dlatego biedaczysko tak chla parę dekad? Ciągle prześladowany? Że przez oszołomów z ciemnogrodu to jasne, choć i tak "oni mogą panu /magistrowi/ skoczyć". Ale ukochana komuna? Miała kiedyś wierniejszego ssyna?
Przewodniczący jakiejś antypolskiej jaczejki "magister" kombatantem? Da się jeszcze wymyślić większą bzdurę? To dlatego biedaczysko tak chla parę dekad? Ciągle prześladowany? Że przez oszołomów z ciemnogrodu to jasne, choć i tak "oni mogą panu /magistrowi/ skoczyć". Ale ukochana komuna? Miała kiedyś wierniejszego ssyna?
Subskrybuj:
Posty (Atom)